Damian Zbozień w nietypowej rozmowie o swoich początkach w sporcie, chwilach zwątpienia, najlepszych momentach w karierze, trudnych decyzjach i swoich marzeniach.
W młodości próbowałeś swoich sił w innych dyscyplinach sportu?
No oczywiście. Ja pochodzę z małej wsi, Łącko i myślę, że tak jak większość mieszkańców w moich czasach, graliśmy we wszystkie dyscypliny sportu. U nas naturalną koleją rzeczy jest to, że chłopaki pochodzący z małych miejscowości potrafią grać w koszykówkę czy piłkę ręczną. Idąc do liceum zaskoczony byłem, że niektórzy chłopcy z Nowego Sącza nie potrafią rzucić z dwutaktu do kosza. Dla mnie to było dziwne, bo jednak u mnie na wsi podstawy wszystkich sportów były gdzieś tam wpajane i tak na przykład w siatkówce, każdy potrafił tym sposobem górnym albo dolnym odbić piłkę.
Czasem brakowało tylko jednego zawodnika i musieliśmy pojechać do domów. Często jeździło się do mojego rok starszego brata, który również grał w Zyndramie, ale on grał tak, że raz mu się chciało, a raz nie. Prosiliśmy go, jak jakiegoś gwiazdora, by pojechał z nami na mecz.”
Damian Zbozień o początkach gry w piłkę nożną
Dość dobrze mi szło w biegach przełajowych. Byłem mocny, zawsze miałem dobrą kondycję. Kiedyś zdobyłem Mistrzostwo Małopolski, a w Mistrzostwach Gminy i Powiatu wygrywałem regularnie. Nawet przez krótki okres czasu miałem rekord Polski na 1000 m, jednak dość szybko ktoś go pobił. To była 5 klasa podstawówki i pamiętam, że miałem 3 minuty 8 sekund w tym dystansie, więc to niezły wynik w tak młodym wieku.
We wszystkich sportach udało nam się wychodzić z grą w województwo, powiatowe szczeble. Przypominam sobie fajną historię, kiedy to będąc w gimnazjum graliśmy w zawodach powiatowych w piłkę ręczną i po meczu z drużyną z Nowego Sącza dostałem propozycję od trenera tego zespołu, by dołączyć do nich. Odmówiłem, bo wtedy już grałem w piłkę nożną w Sandecji Nowy Sącz i wiedziałem, że w tym kierunku będę szedł. Więc jak widać, inne dyscypliny wcale nie są mi obce.
Pamiętasz swój pierwszy trening?
Mój pierwszy trening pamiętam bardzo dobrze, bo to było zaraz po białym tygodniu, czyli po przystąpieniu do Komunii. Z Marcinem, moim kolegą ze szkolnej ławki w podstawówce, stwierdziliśmy że to najwyższy czas, by zapisać się do naszego miejscowego klubu, czyli Zyndrama Łącko. Poszliśmy razem, więc było nam raźniej. Oczywiście żadnych testów nie było jak to na wsiach bywa. Do dziś mam miłe wspomnienia, jak jeździło się na te treningi rowerami. Miałem około półtora kilometra na stadion. Treningi i mecze to piękne wspomnienia. Wielu zawodników zaczyna już w dużych Akademiach. Tak jak tu, w Górniku Łęczna, jak i w innych klubach, w których grałem w Ekstraklasie, wszystko jest już od młodego bardzo profesjonalne.
U nas były super sytuacje, kiedy na przykład jako drużyna trampkarzy czekało się, czy drużyna przeciwna przyjedzie. Siedzieliśmy w tym oknie, a kiedy zbliżała się godzina meczu i widzieliśmy nadjeżdżającego busa, wszyscy skakali i cieszyli się, że mecz się odbędzie. Takie same fajne historie pamiętam z meczów wyjazdowych, gdzie nie wiedzieliśmy, czy zbierzemy całą ekipę. Czasem brakowało tylko jednego zawodnika i musieliśmy pojechać do domów. Często jeździło się do mojego rok starszego brata, który również grał w Zyndramie, ale on grał tak, że raz mu się chciało, a raz nie. W związku z tym kiedyś było nas dziesięciu, zabrakło zawodnika z pola, by można było pojechać na mecz i przyszliśmy z chłopakami prosić go o wyjazd z nami. Masakra, jak jakiegoś gwiazdora (śmiech przyp. red.). Wtedy wkraczała mama i mówiła mu, żeby pojechał z nami i byśmy mogli zagrać ten mecz. Śmieszne historie, fajne i pięknie się to wspomina. Wielka radość i wielka miłość do piłki u dzieci. Nasz region jest mocno sportowo zaawansowany, bo chłopaki osiągają sukcesy w różnych dyscyplinach.
Od jakiej pozycji zaczynałeś? Od samego początku chciałeś zostać obrońcą?
Na pewno nikt nie chce być obrońcą. Każdy chce strzelać bramki. Ja zaczynałem w ataku i tych bramek zdobywałem dość dużo. Do Sandecji Nowy Sącz dostałem się jako ofensywny pomocnik. W reprezentacji małopolski grałem w środku pola. Dopiero w Legii zaczęto mnie cofać, bo wyrosłem dość szybko. Wcześniej byłem niższym, drobnym chłopcem i odstawałem warunkami. W liceum mnie wyciągnęło i nabrałem masy. Zrobiono ze mnie numer 6, później byłem środkowym obrońcą i dopiero trener Brosz w Piaście Gliwice wymyślił mi pozycję prawej obrony, ponieważ mam dobrą kondycję i stwierdził, że marnuje się to na stoperze. Cieszę się z tego, bo to moja pozycja.
Kim był/ być może dalej jest, Twój piłkarski idol.
Zawsze nim był Carles Puyol, zawodnik FC Barcelony, kapitan. To z racji tego, że grałem wtedy na środku obrony i byłem kibicem tego zespołu. Potrafił pokazać swój charakter na boisku, ciągnął zespół w górę, miał ogromne serce do walki i nigdy się nie poddawał. Te cechy chciałem w sobie zaszczepić. Zresztą do dziś zdarza mi się, by się zmotywować przed meczami, oglądać jego najlepsze zagrania czy odbiory. To bardzo dobry zawodnik.
W wolnym czasie oglądasz mecze?
Oczywiście, że oglądam. Interesuje się najbardziej polską ligą, bo wiele lat grałem w Ekstraklasie. Obecnie mam synka i tego czasu mam trochę mniej. Nie chcę, żeby telewizor był cały czas włączony w domu, więc oglądam, kiedy Marcel śpi lub jest poza domem. Teraz jest trochę większy, więc zdarza się, że razem coś obejrzymy. Sporo tych meczów oglądałem. Teraz śledzę 1 ligę, bo chce wiedzieć, jak grają zespoły z którymi rywalizujemy. To jest nasze całe życie, więc ciężko, żeby zawodnik całkiem się odciął i nie oglądał. Tych lig zagranicznych zbyt wiele nie oglądam. Znam większość zawodników grających w polskich ligach, wielu osobiście i to naturalne, że człowiek się tym interesuje. Chciałbym po karierze zostać przy piłce, więc to motywuje mnie to tego, by się cały czas tym interesować.
Czy w Twojej przygodzie z piłką miałeś moment zwątpienia, gdy byłeś blisko porzucenia tej dyscypliny?
Myślę, że każdy zawodnik ma grosze momenty i chwile zwątpienia. Wspominam dwa najcięższe momenty. Pierwszy z nich, kiedy byłem wypożyczony do Sandecji Nowy Sącz z Legii Warszawa, z Młodej Ekstraklasy. Miałem trochę złe myślenie. Zawsze byłem ambitnym zawodnikiem, natomiast już wtedy często trenowałem z pierwszą drużyną, udało mi się zagrać w Pucharze Ekstraklasy, czy w sparingach Legii. Wydawało mi się, że jestem takim zawodnikiem, który pójdzie do Sandecji do 1 ligi i ode mnie będzie rozpoczęty skład i będę tam bardzo mocnym punktem. Nagle zderzyłem się ze ścianą, bo zobaczyłem, że na tym pierwszoligowym poziomie są bardzo dobrzy, doświadczeni zawodnicy, a ja przyszedłem tam w sumie jako dzieciak, bez żadnego doświadczenia i wydawało mi się, że jestem już „Pan Piłkarz”. To było bardzo bolesne zderzenie z rzeczywistością. Wtedy Sandecja była bardzo mocna, było to po połączeniu z Kmitą Zabierzów.
Na środku obrony występował wtedy Ján Fröhlich, to bardzo doświadczony piłkarz. Sandecja do końca walczyła o awans. W pierwszej rundzie zagrałem bodajże tylko dwa mecze. Tych myśli zwątpienia było bardzo wiele. Na pewno nie takich, by porzucić piłkę, ale nie wiedziałem czy się nadaje, czy nie powinienem pójść niżej. Odechciewało się, gdy człowiek ciężko pracował, a szansa nie przychodziła. Trzeba było być cierpliwym. W tamtym wieku nie było łatwo mi to zrozumieć. Uważałem, że skoro mnie wypożyczają to chcą, żebym grał.
W drugiej rundzie wszystko się trochę pozmieniało i udało mi się wskoczyć do składu. Wykorzystałem moment, kiedy obrońcy złapali kontuzję i trener dał mi szansę. Wygraliśmy wtedy mecz, wyglądałem naprawdę dobrze. To były bodajże derby z Kolejarzam Stróże. Później zostałem. Z racji tego, że byłem chłopakiem z regionu, który przeszedł szczeble w młodzieżowych grupach, to kibice cieszyli się, że tam występuję. Zostałem do końca i dzięki temu się wybiłem. Tak jak mówiłem, walczyliśmy o awans i ostatecznie zabrakło dwóch punktów, awansował wtedy Widzew i Górnik. Zostałem również na następny sezon, finalnie wróciłem do Legii i stamtąd trafiłem do Bełchatowa. To, czego uczył nas trener Magiera – na szansę trzeba być gotowym. Cieszę się, że się nie poddałem i cały czas ciężko trenowałem. Szansa przyszła i ją wykorzystałem.
Drugim bardzo ciężkim okresem w mojej karierze był czas po przyjściu do Zagłębia Lubin. Wróciłem z Rosji, gdzie nie grałem. Zawsze byłem zawodnikiem, który chce grać i nie patrzyłem tylko i wyłącznie na pieniądze. Wpłynęła oferta z Lubina, wydawało mi się, że w Zagłębiu wskoczę do składu i będę regularnie grać, niestety tak nie było. Grałem w kratkę i bardzo się tym frustrowałem. To był naprawdę ciężki okres i zastanawiałem się, czy mi się dalej chce. Czułem się trochę jak lekkoatleta, jechałem na mecz, nie grałem, więc biegałem w treningach wyrównawczych. Trenowałem cały tydzień tyle, ile pozostali zawodnicy, chciałem rywalizować w sobotę w meczu, czuć emocje po zwycięstwach, czy złość po porażce, a tego nie było. Trzeba sobie umieć z tym poradzić, bo takie chwile każdy zawodnik będzie przeżywał. To hartuje na przyszłość.
Kto miał na Ciebie największy wpływ? Czy jest osoba, której szczególnie dużo zawdzięczasz?
Największy wpływ mają rodzice. Tutaj rozmawiamy o piłce, ale rodzina jest najważniejsza. Rodzice mnie ukształtowali, bardzo dobrze wychowali. Wpoili mi pewne cechy, które w dzisiejszym świecie zanikają. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Zawsze się śmieje, że gdybym miał kiedyś napisać książkę, to nie będzie ona chwytliwa, bo rodzice mi wszystko zapewnili. Pochodzę z dobrego domu i nigdy niczego nam nie brakowało. Mój tato ciężko pracował, byśmy mieli wszystko zapewnione i ten start w dorosłość mieliśmy łatwiejszy. Moi rodzice zawsze okazywali mi ogromne wsparcie w jakikolwiek decyzjach, które podejmowałem. Ogromne podziękowania dla nich za to.
Mówiąc o piłce nożnej, to największy wpływ miał na mnie trener Magiera, który ukształtował mnie nie tylko piłkarsko, ale i jako człowieka. Przeprowadzał on w Legii wiele rozmów z młodymi zawodnikami, które do dziś w mojej głowie są. Mam z nim kontakt do dziś i bardzo sobie to cenię. Jako młody chłopak, 18-latek, trafiłem do Warszawy ze wsi i ta pomoc była dla mnie nieoceniona i kształtowała mnie jako człowieka, jakim jestem dzisiaj i jakim chciałbym być w przyszłości.
Duże piętno odcisnął na mnie również trener Marcin Brosz. To on postawił na mnie mocno w Ekstraklasie, zmienił moją pozycję i mocno we mnie wierzył. Bardzo dużo wymagał i krzyczał. Zawsze tłumaczę młodym zawodnikom, że to nie jest tak, że gdy trener na ciebie krzyczy, to cię nie lubi i się ciebie czepia, tylko to znaczy, że mu na tobie zależy. Gorzej, kiedy trener się do ciebie nie odzywa, bo to znaczy, że chyba nie widzi już w tobie potencjału. Trener Brosz dawał bardzo wiele wskazówek, pomógł mi bardzo dużo, jako obrońcy, nauczył mnie tego. Nie przechodziłem zbyt wielu szczebli w akademiach i miałem bardzo duże braki np. taktyczne. Dużo zostało poprawione w Legii, ale trener Brosz miał na to największy wpływ. On najbardziej uwierzył we mnie i dał mi wiarę w siebie, że uwierzyłem, że jestem w stanie grać w Ekstraklasie i się w niej utrzymywać. Pokazałem to, bo na tym poziomie grałem 11 lat. Teraz jestem w 1 lidzie i mam nadzieję, że z Górnikiem w przyszłym sezonie o coś większego powalczymy, bardzo bym sobie tego życzył.
Te dwie osoby miały na mnie największy wpływ, ale wiele zawdzięczam wszystkim trenerom, nawet tym, u których nie grałem. Potrafię dzisiaj z perspektywy czasu powiedzieć, że coś mi to dało, że mnie to ukształtowało. Każdy trener chce dobrze i podejmuje własne decyzje.
Najlepszy moment w karierze to..
… to na pewno te trofea które zdobyłem, czy zwycięstwo w Pucharze Polski, zwycięstwa w Super Pucharze. To są niesamowite chwile. Magia Stadionu Narodowego to coś pięknego. Grałem już wielokrotnie na Lechu Poznań czy Legii przy 30-tysiącach kibiców, natomiast gra na Stadionie Narodowym to coś innego, coś pięknego. Wznoszenie tych pucharów do góry wspominam miło do dzisiaj, aż uśmiech pojawia się na twarzy. Lepsi piłkarze nie mieli okazji podnosić, zdobywać trofea, a ja miałem ten zaszczyt i tego mi nikt nie zabierze. Jestem z tego dumny. To była nagroda za ciężką prace i chwilę zwątpienia.
Najgorszy moment w karierze..
Najsmutniejszy moment w karierze to myślę, spadek z Ekstraklasy z Arką Gdynia. Bardzo to bolało. Zżyłem się z kibicami, z miastem z pracownikami klubu. Spędziłem tam jednak 4 lata a to bardzo dużo czasu. Martwiłem się o wszystkich. Niektórym się wydaje, że piłkarz zaraz zmieni klub i ma to w nosie. A tak nie jest, bo ja czułem odpowiedzialność za wszystkich i bardzo mnie to bolało i bardzo ciężki to był dla mnie okres. Do końca wierzyliśmy, tam jeszcze była pandemia, wiele rzeczy się nałożyło. Do dziś mi jest przykro, bo Arka nie może się z tego wygrzebać.
Żałujesz, że czegoś w swojej karierze nie zrobiłeś?
Osobiście nie żałuję żadnych decyzji. Podchodzę do życia bardzo pozytywnie. Staram się nie rozpatrywać tego co już za mną tylko patrzeć w przód i z optymizmem. Głęboko wierzę w Boga i on zawsze mnie prowadził, zawsze mi pomagał i zawsze zawierzałem mu swoją drogę. Bez jego pomocy nigdy by mi się nic nie udało. Jeśli się ufa Bogu, robi się swoje na maksa i z pokorą to życie zawsze oddaje. Ja tych decyzji nie żałuje i każde podejmowałem świadomie. Trener Magiera, o którym wcześniej wspomniałem, mówił, że najlepsza decyzja to Twoja decyzja. Musisz sobie odpowiedzieć w zgodzie z sobą. Ja też konsultowałem na przykład zmiany klubów z wieloma osobami, ale ostatecznie siadasz sam i podejmujesz tą decyzję. Tak jak mówię jedne były lepsze, drugie gorsze natomiast nigdy ich nie żałowałem, bo z każdych potrafię coś wyciągnąć. Z każdej sytuacji potrafię wyciągnąć pozytywy. Nawet jak się nie gra i coś się nie układa, to nam się dziś wydaje, że się nie układa, a potem ostatecznie okazuje się, że to było bardzo dobre.
Z jakiej podjętej decyzji w swojej karierze się cieszysz?
A jeśli chodzi o najlepszą decyzję w mojej karierze to myślę, że to był moment, kiedy siedziałem na ławce w Zagłębiu Lubin i stwierdziłem, że muszę coś zmienić i muszę odejść. Poszedłem wtedy do Arki Gdynia i to była o tyle trudna decyzja, że zdecydowanie schodziłem z zarobków. To była bardzo duża różnica między zarobkami. Mogłem sobie dalej siedzieć w Lubinie na ławce i zarabiać bardzo dobre pieniądze, ale stwierdziłem, że nie daje mi to frajdy. Ja piłkę nożną kocham, chce czuć tą rywalizację, wychodzić na boisko i czuć radość ze zwycięstwa i gorczyc porażki. Wtedy czuję sens pracy. To był naprawdę ryzykowny ruch, bo wydawało się, że Arka spadnie w tym swoim pierwszym sezonie. Była naprawdę mocnym kandydatem do spadku. Zaryzykowałem, nie patrzyłem na pieniądze i to chyba najfajniejszy etap mojej kariery. Spędziłem tam 4 lata w Gdyni. To było coś niesamowitego. Piękne przeżycia – zdobyty Puchar Polski, dwa Superpuchary. Poznałem wielu fantastycznych ludzi, z którymi do dziś mam kontakt. Ja do dziś jadąc na mecz Arki czy tak jak niedawno graliśmy w Gdyni to nie ukrywam, że serce bije mocniej. Zżyłem się z kibicami, bardzo dużo tych kontaktów do dzisiaj zostało. Była to najlepsza decyzja jaką podjąłem, że właśnie wtedy zaryzykowałem. Będę do Gdyni będę zawsze wracał. Gdyby moja rodzina była bliżej to chyba zamieszkałbym tam na stałe.
Mój sportowy cel/ marzenie to..
Jeśli chodzi o moje sportowe cele i marzenia to na dziś chyba jest tylko jedno. Zawsze chciałem grać w reprezentacji natomiast wiem ze ten etap jest zamknięty i nie ma co się czarować. Za słabym byłem piłkarzem, żeby dostąpić tego zaszczytu. Zawsze jednak o tym marzyłem. Udało mi się wystąpić w reprezentacji U-21 i dla mnie jest to też ogromny sukces, że mogłem reprezentować swój kraj. Ktoś się zaśmieje, bo zawodnicy, którzy mają po 100 występów może tego nie doceniają; ja bardzo doceniam. Natomiast na dzisiaj moje sportowe marzenie to awansować do Ekstraklasy i na te stare lata jeszcze się pokazać kibicom. To byłaby niesamowita historia i z takim cele przychodziłem do Górnika Łęczna. Mocno wierzę, że ten przyszły sezon będzie nasz. Ten jest dla nas trochę przejściowy. Zbudowaliśmy fajny zespół, myślę też ze jakieś korekty będą jeszcze w lecie i powalczymy. Życie jednak pokaże a my musimy robić swoje. Zawsze jest pokora i praca, a życie później to oddaje. Z uśmiechem na twarzy robię swoje.