Maciej Strzelecki: Macie jaja? To je badajcie

8 miesięcy temu | 13.11.2024, 15:40
Maciej Strzelecki: Macie jaja? To je badajcie

Listopad to miesiąc, w którym szczególną popularnością cieszy się akcja Movember zachęcającą do profilaktyki „męskich” nowotworów. Aby poszerzyć społeczną świadomość dotyczącą raka jąder i gruczołu krokowego porozmawialiśmy z członkiem sztabu medycznego Górnika Maciejem Strzeleckim, który opowiedział o swojej osobistej historii dotyczącej nowotworu jądra.

Zacznijmy do początku. Kim jest Maciej Strzelecki i jak trafił do Górnika Łęczna?

Maciej Strzelecki: Jestem masażystą. Wysłałem CV do Górnika, ponieważ wiedziałem, że klub poszukuje osoby do pracy w sztabie medycznym. Później skontaktował się ze mną prezes klubu, dosyć szybko się dogadaliśmy i zacząłem pracę w Łęcznej.

Miałem sporo obaw związanych z przedstawieniem Twojej historii. Nie byłem pewny czy zechcesz ją opowiedzieć, ale Twoja reakcja bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.

MS: Ludzie nie do końca wiedzą, jak rozmawiać o takich sytuacjach, więc doskonale Cię rozumiem.

Poznaliśmy się podczas obozu w Kielcach, gdy zaczynałeś swoją pracę w klubie i wdrażałeś się w funkcjonowanie drużyny piłkarskiej. Nasz kierownik zasugerował mi, żebym zapytał Cię o czapkę, w której często chodziłeś. Pamiętasz, co mi wtedy odpowiedziałeś?

MS: O ile pamiętam, to rzuciłem parafrazą cytatu z „Chłopaki nie płaczą” i stwierdziłem, że historii tej czapki i tak nie zrozumiesz.

Wtedy przestałem drążyć temat, ale kilka dni później zupełnie nieświadomie powiedziałeś mi o co chodzi i opowiedziałeś historię tej czapki. Zrozumiałem ją wbrew Twoim wcześniejszym obawom, że jej nie zrozumiem.

MS: Bardzo podobała mi się Twoja reakcja w tamtej sytuacji, bo podszedłeś ze zrozumieniem do tego, co chcę powiedzieć.

Użyłeś tego filmowego cytatu na poważnie czy miałeś obawy, że rzeczywiście tego nie zrozumiem?

MS: To była z mojej strony forma obrony, ponieważ niektórzy ludzie nie potrafią rozmawiać o takich rzeczach. Natomiast gdy poznałem Cię bliżej, to wiedziałem, że mogę w luźny sposób pogadać z Tobą na ten temat.

Teraz podczas naszej rozmowy nie masz na sobie tej czapki, a po sugestiach prezesa wymieniliśmy Ci ją na tą właściwą, czyli klubową. Natomiast przestańmy owijać w bawełnę i opowiedz o historii tej czapki.

MS: Kiedyś byłem czynnym sportowcem, przez cztery lata trenowałem futbol amerykański. Po jednym z treningów zauważyłem, że coś jest nie tak i mam mocno spuchnięte jądro. W tamtym czasie zmieniałem rodzaj treningu z siłowego na bardziej szybkościowy, dlatego uznałem, że to może być przyczyna.

Futbol amerykański jest dosyć kontaktowym sportem. Dysponujecie ochraniaczami i czy nie pomyślałeś wtedy, że ten ochraniacz nie zadziałał odpowiednio, co przyczyniło się do tego urazu?

MS: Nie wydawało mi się, że to był element gry. W tamtym czasie nie miałem wielu zderzeń z innymi zawodnikami, dlatego odrzuciłem tę opcję. Po jednym z treningów musiałem zejść, bo coś mi nie pasowało i później kontrolowałem sytuację. Jądro puchło z dnia na dzień, dlatego zdecydowałem się na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu. Później udałem się do urologa, który postawił diagnozę.

Jaka to była diagnoza?

MS: Nowotwór złośliwy jądra.

Ile miałeś wtedy lat?

MS: 23

Czyli byłeś dosyć młodym facetem. Teraz podczas pracy w Górniku masz do czynienia z zawodnikami w podobnym wieku.

MS: Zdecydowanie tak, wtedy byłem młodym chłopakiem, teraz jestem już starym trzydziestoletnim koniem.

Tamta diagnoza zabrzmiała dla Ciebie jak wyrok, czy jednak byłeś przekonany, że sobie poradzisz?

MS: Moja pierwsza myśl po tym, gdy lekarz przekazał mi, że to jądro będzie musiało zostać obcięte, była taka czy nie da się temu zaradzić w inny sposób, może stosując jakąś mocniejszą farmakologię. Dostałem wtedy przysłowiowym obuchem w głowę i okazało się, że amputacja jest jedynym sposobem na to, żeby nowotwór nie postępował dalej.

Jak przebiegał Twój proces leczenia?

MS: Diagnoza przyszła tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, więc miałem dosyć „wesołe” święta. Wylądowałem w szpitalu 6 stycznia, w Święto Trzech Króli. Byłem wtedy wielkim fanem skoków narciarskich, więc pamiętam, że to było tuż po ostatnim konkursie Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen. Lekarze przeprowadzili wtedy wszystkie potrzebne badania, a następnego dnia wylądowałem na stole operacyjnym. Zapytali mnie wtedy, czy chce to oglądać, ale odpowiedziałem pół żartem pół serio, żeby mnie uśpili. Później miałem operację i pamiętam nieprzyjemne uczucie jodyny na ciele, którą zmywałem przez kilka dni.

Druga część leczenia także nie wyglądała zbyt przyjemnie. Pracowałem wtedy jako ochroniarz w jednym z supermarketów. W trakcie przerwy w pracy podczas jedzenia zaswędziało mnie w gardle i zacząłem się dusić. Ponownie udałem się do lekarza. Okazało się, że pomimo tego, że jądro zostało wycięte, to nastąpiły przerzuty na płuca, co często się zdarza przy tym rodzaju nowotworów. Miałem guzy w płucach, a ten który spowodował zakrztuszenie się posiłkiem naciskał już na tchawicę. Potem wylądowałem na chemioterapii w Świętokrzyskim Centrum Onkologii w Kielcach. To miasto ma dla mnie szczególne znaczenie, bo dzięki przebywaniu w nim na chemioterapii teraz żyję. Cała kuracja trwała seriami trzy miesiące. Gdy wylądowałem tam, to pierwszego dnia zostałem poddany badaniom, a drugiego doświadczyłem chemioterapii, która trwała trzy lub cztery godziny. Otrzymywałem kroplówkę za kroplówką, a później kompletnie nie miałem siły. Takie terapie powtarzały się przez pięć kolejnych dni, po których miałem kolejne badania, żeby sprawdzić, czy leczenie idzie w dobrym kierunku. Ostatniego dnia dostałem małą kroplówkę, do tej pory pamiętam, że miała pojemność 250 mililitrów. Po niej wracałem do domu na dwa tygodnie i później jeździłem z Radomia, gdzie wówczas mieszkałem do Kielc.

Takie kursowanie pomiędzy tymi miastami było pewnie dla Ciebie uciążliwe.

MS: Oczywiście, że tak. To było bardzo uciążliwe dla mnie i dla mojej mamy, która jeździła ze mną. Tym bardziej, że nie mieliśmy prawa jazdy i dojeżdżaliśmy autobusem.

Ile czasu minęło od momentu, w którym zauważyłeś, że coś jest nie tak, do chwili, gdy mogłeś odetchnąć?

MS: To trwało niecały rok. Dowiedziałem się o swoim problemie w listopadzie 2016 roku, a na początku października 2017 roku otrzymałem informację, że mój stan zdrowia jest na tyle dobry, że mogę odpuścić leczenie. Pamiętam, że właśnie wtedy miałem mieć czwartą sesję chemioterapii, ale lekarz spojrzał na moje wyniki badań i stwierdził, że nie ma sensu zatruwać organizmu kolejną chemią. Leczenie wybiło aktywne zagrożenie i zostały mi może dwa mikroskopijne guzy. Natomiast regularnie kontroluję swój stan zdrowia. Po tym jak człowiek już wyzdrowieje, to przez pierwszy rok kontrole są raz na dwa miesiące, od drugiego do trzeciego roku co kwartał, do piątego roku po chorobie co pół roku, a później już raz w roku przyjeżdżam na rutynową kontrolę.

Opowiadasz o tym wszystkim z uśmiechem. Czy to jest Twój sposób na to, żeby sobie z tym poradzić czy po prostu zamknąłeś już ten etap w swoim życiu?

MS: Powiem nieskromnie, że od zawsze miałem poczucie humoru. To mogła być moja osłona, aby radzić sobie z chorobą. Wolę trochę uśmieszniać tę sytuację, aby nie była taka surowa, że byłem chory, leczyłem się i tyle. Czasem pożartuję sobie, że z jednym jajem też przecież można żyć.

Obecnie trwa cała otoczka listopada, podczas którego dbamy o świadomość mężczyzn dotyczącą badań profilaktycznych. Nasz klub też włączył się w akcję Movember, a zawodnicy wyszli na mecz z Termalicą ze sztucznymi wąsami. W przypadku niektórych wyglądało to dosyć śmiesznie.

MS: W przypadku niektórych to były sztuczne wąsy, a u innych naturalne, ale rzeczywiście wyglądało to dosyć zabawnie.

Wracając do tych poważniejszych tematów. Odczuwasz jeszcze jakieś niedogodności związane z chorobą?

MS: Gdy można mnie zauważyć na ławce rezerwowych, to do tej pory chodzę w czapce. Mój organizm źle reaguje na mocne promieniowanie słoneczne, dlatego muszę mieć przy sobie wspomnianą czapkę. Ponadto sterydy przyjmowane podczas terapii połączone z moją miłością do jedzenia przyczyniły się do tego, że jestem trochę masywniejszy i przybyło mi około 30 kilogramów.

W całej tej historii poza tym, że udało Ci się pokonać chorobę, jest jeszcze jeden happy end. Obecnie jesteś w związku ze swoją partnerką i spełniasz się w roli ojca, mimo tego, że od czasu choroby funkcjonujesz z jednym jądrem.

MS: To była dla nas dosyć niespodziewana sytuacja, że zostaniemy rodzicami. Jak widać z jednym jądrem też da się podziałać i stworzyć swojego potomka.

Czyli to nie jest wyrok.

MS: Absolutnie nie. Od ośmiu lat żyję z jednym jądrem i normalnie funkcjonuję. Nie czuję się także gorszy od mężczyzn, którzy mają oba jądra.

Czy od czasu choroby listopad ma dla Ciebie szczególne znaczenie?

MS: To dla mnie miesiąc jak każdy inny. Natomiast bardzo się cieszę, że w przestrzeni publicznej toczy się coraz głośniejsza dyskusja na temat profilaktyki. Zazwyczaj mężczyźni uważają się za „macho”, których choroba nie dopadnie. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że to bardzo mylne przekonanie. Mówi się, że takie nowotwory przydarzają się mężczyznom po czterdziestce, podczas gdy ja miałem 23 lata. Choroba nigdy nie patrzy na wiek.

Gdyby ktoś miał obawy dotyczące swojego zdrowia, to co według Ciebie powinien zrobić i jakie badania przejść?

MS: Przede wszystkim jeśli mamy dostęp do dobrego lekarza rodzinnego i opiszemy mu swoje niepokojące objawy, to on skieruje nas do urologa. Gdy urolog będzie podejrzewał nowotwór, to pójdzie w markery nowotworowe: AFP i Beta-HCG. Co ciekawe aby samemu sprawdzić sobie poziom hormonu Beta-HCG, można kupić test ciążowy. Jeśli test wykaże, że mężczyzna jest w ciąży, to nie oznacza, że wcześniej był kobietą, ale to znak, że coś jest nie tak. Wtedy trzeba biegiem albo nawet sprintem udać się do lekarza.

Maciek, co chciałbyś powiedzieć tym, którzy obawiają się, że może im coś dolegać?

MS: Macie jaja? To je badajcie.

Wiele osób uważa, że ich to nie dotyczy, są za młodzi i mają jeszcze czas.

MS: Niestety choroba nie zawsze wybierze odpowiedni moment Twojego życia. Także mówienie o tym, że coś mnie nie dotyczy, jest moim zdaniem złym podejściem. Patrząc na statystyki choroba dopada starszych mężczyzn, ale dopadła również mnie. Nikomu tego nie życzę, ale na każdego może kiedyś przyjść pora. Jeśli zauważycie coś niepokojącego, to trzeba pójść z tym do lekarza i wcale sobie nie robimy jaj.

Udostępnij
 
11957040